Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

sobota, 31 grudnia 2011

Zaległości...

Nazbierało mi się trochę spraw do opisania w ostatnim czasie. Postaram się więc nie rozpisywać za mocno.
Brałam udział w wymiance anielskiej. Z różnych powodów, włączając w to moją ostatnimi czasy ogromną gapowatość, nie zrobiłam zdjęć ani tego, co wysłałam, ani tego, co dostałam! Udało mi się jednak zdobyć choć częściowe zdjęcia tego, co wysłane i otrzymane.
Przygotowywałam paczkę dla Cohenna. Zdjęcie podkradam z Jej strony. Mam nadzieję, że mi wybaczy...
A ja otrzymałam paczuszkę od Kasi (zdjęcia również z Jej bloga), za którą bardzo dziękuję.
To oraz inne różności i smakołykowitości przesłała mi właśnie Kasia.
Wiedziałam, że coś jeszcze miałam napisać, ale zastrzelcie mnie, nie pamiętam o czym :/
No nic to... Jak mi się przypomni, to napiszę innym razem :-)

środa, 28 grudnia 2011

Na Nowy Rok

...kalendarz. 
W sklepach dostępne są setki kolorowych kalendarzy, sporo z nich nawet sama chciałabym mieć ;-) Wiele czasopism dodaje nierzadko piękne kalendarze. Ale od kiedy urodziłam moją córkę, jakoś tak mniej "kręcą" mnie te kupione. Wolę takie, które są specjalnie dla mnie. Dwa lata temu zamówiłam foto kalendarz. Rok temu kupiłam dla moich Rodziców i Teściów kalendarz ścienny, w który wkładało się w każdą kolejną kartkę z miesiącem inne zdjęcie. Oczywiście dostali ze zdjęciami swojej wnuczki :-) A w tym roku udało mi się kupić kalendarzyki do samodzielnego zrobienia małego kalendarza. I oto co powstało w pierwszej próbie...
W planach mam jeszcze zrobienie kalendarza z wykorzystaniem zdjęcia mojej księżniczki. Ale co z tego wyjdzie i czy w ogóle zacznie wychodzić - nie wie nikt ;-) A ten kalendarzyk powędrował pod choinkę dla Pani M. :-)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Tilda? Hm...

Napatrzyłam się na piękne Tildy u dziewczyn z Polski i zagranicy i mi się też zachciało. Co prawda nikt mnie nigdy nie uczył szycia, nawet pewnie podstaw nie mam. Ale za to mam maszynę i chęci. 
Poszukałam sobie w sieci jakiegoś wykroju, w miarę łatwego, żeby się nie babrać w robocie, z którą nie jestem nawet na stopie koleżeńskiej, że o przyjaźni nie odważę się wspomnieć. I zabrałam się za zszywanie. Problemów po drodze napotkałam masę, w tym jedno o imieniu Maria (koniecznie chciała znać nazwy wszystkich części maszyny do szycia - a skąd ja mam to wiedzieć?!), która bardzo chciała mi pomóc podając powykrawane kawałki materiału i mówiąc, że teraz mam szyć TO. I że ona już chce lalę. Teraz. Natychmiast. JUŻ!!!
Spieszyłam się więc, a wiadomo przecież, że jak się człowiek spieszy, to... rwą się nici, wychodzi krzywy szew, nie chce się przewlec na prawą stronę zeszyty już materiał, okazuje się, że czegoś się za mało wycięło, albo, że wycięło się źle. Słowem - KOSZMAR.
I tak właśnie zaczęłam swoją zabawę z pierwszy raz w życiu szytą zabawką dla mojego dziecka. Zastanawiam się też, czy nie był to czasem mój ostatni raz, gdy próbowałam szyć Tildę. Zwłaszcza, że efekt, mimo, iż (prawie) ukończony (po zrobieniu zdjęć i wyrwaniu mi z rąk przez dziecko mojego dzieła, okazało się, że zapomniałam zaszyć dół nóżek - nie pytajcie mnie dlaczego nie zszyłam ich jednym ciągiem, nie warto) wydaje mi się być szkaradnym. Cóż... Moja córka jest w lali zakochana i nie wypuszcza jej z rąk. A w sumie o to poniekąd chodziło. 
No to sobie teraz popatrzcie na potworka :D

piątek, 9 grudnia 2011

Coś nowego

Temperatura wcale nie chce u mnie spaść poniżej 39'C ostatnio. Męczę się przeokrutnie kaszląc, a właściwie próbując kaszleć, bo nie mam już na porządne kasłanie sił. Jak tylko położę się lub usiądę opierając głowę o tył fotela, natychmiast zaczyna łaskotać mnie w gardle, co znów powoduje atak kaszlu. Nie śpię więc normalnie. Jak uda mi się zasnąć na pół godziny, to budzi mnie powtórka z rozrywki, po której mięśnie całego ciała bolą mnie wstrząsane kaszlem. Próbuję więc znaleźć sobie zajęcie, robić coś, co nie dość, że utrzyma mnie w pionie, to na dodatek tak zajmie moją uwagę, że łaskotanie w gardle rejestruję z opóźnieniem. Co więcej, musi to być czynność nie wymagająca ode mnie zbyt wielkiej koncentracji, bo z tą u mnie kiepściutko aktualnie.
Poprzedni wieczór i noc spędziłam szyjąc ręcznie (!). Skończyły mi się płatki listków, z powodu czego bardzo cierpię. Tym bardziej, że naprawdę nie mogę znaleźć w sieci nigdzie sklepu w UK, który ma w sprzedaży takie listki. Jak już są, to zupełnie nie takie, jakich szukam. Poprzednio zrobiłam sobie zapas na targach w Londynie i nie pomyślałam, by wziąć jakieś namiary na firmę, od której kupowałam. A szukając sobie tych liści napotykam się co i rusz na piękne kwiaty (głównie Prima i Petaloo), które chętnie wykorzystywałabym w moich pracach, gdyby nie drobny fakt, jakim jest niezbyt drobna ich cena. Mam sporo tasiemek i wstążeczek, organzy i innych koralików, postanowiłam więc spróbować uszyć sobie, póki co na próbę, kilka różnych kwiatków patrząc jedynie na zdjęcie jednego z zestawów Petaloo, które bardzo mi się podobają.
Zobaczymy, do czego je wykorzystam. Jeśli spodoba mi się praca z takimi kwiatkami, to pewnie uszyję ich sobie więcej.
A dziś? Dziś postanowiłam coś skręcić. Czuję się nieco lepiej niż wczoraj, choć nadal zdycham jak zdechły zdechlak.
Jakiś czas temu dostałam od mojej Mamy, która w moim mniemaniu jest mistrzynią w kręceniu, a przynajmniej najlepiej kręcącą ze znanych mi osób, zestaw do kręcenia. Papieru :-) Leżał sobie, leżał i czekał na lepsze czasy. Czas właśnie nadszedł. Nie miałam sił szukać żadnych wzorów, żadnych instrukcji, a podstawowe kręciołki wydawało mi się, że nie trudno zrobić i moja wyobraźnia sobie poradzi bez pomocy i nauki. No i dałam radę. Dumna jestem z siebie jak nie wiem co. Aż tej okropnej gorączki nie czuję z radochy, jaką mi dał efekt mojej wieczornej pracy (zajęło mi to około 3 godzin od początku do końca - łącznie z ramką). Inne dolegliwości nie poddały się mojej euforii i nadal męczą.
Wiecie jaka to frajda ukręcić sobie coś takiego? Korzystałam z pasków od Mamy i gratisów do jednego z brytyjskich czasopism (zabijcie mnie, nie pamiętam które dawało zestaw do quillingu, a nie chce mi się szukać). A przepis na ramkę mam stąd. Obrazek wisi już sobie dumnie na mojej obdrapanej ścianie. 
Jeszcze tylko troszkę i z pomocą kochanych Rodziców (szczególnie Taty) pomaluję tę paskudną ścianę. A może nie trzeba będzie, bo dostanę mieszkanie? ;-) Trzymajcie kciuki!

czwartek, 1 grudnia 2011

Z podziękowaniami

Jak zwykle robiłam coś innego, a w trakcie pracy wymyśliłam coś innego i wyszło to:
I tak oto powstała kartka, którą miałam zrobić jakieś 3-4 tygodnie temu :-)