Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

piątek, 18 lutego 2011

...przy okazji wyzwanie w Diabelskim Młynie

W czerwcu wybieram się na ślub do znajomych. Już teraz postanowiłam popróbować z kartkami. Z efektu dzisiejszej pracy jestem całkiem zadowolona. A ponieważ kartka jest w trzech kolorach, to przy okazji łapie się na wyzwanie w Diabelskim Młynie. Wyzwanie numer 12 polega na stworzeniu czegoś w trzech kolorach. U mnie są czerwień, beż i róż. 
Zbliżenie na serducho :-) 
 I wnętrze kartki...
No to życzcie mi powodzenia, bo to moje pierwsze wyzwanie w Diabelskim Młynie.

Kocyk

Kocyk skończony, więc pokazuję efekt mojej pracy.
W rzeczywistości kocyk ma kolor taki, jak widać na zdjęciu poniżej.
Mam nadzieję, że spodoba się rodzicom maleństwa, które ma wkrótce przyjść na świat.

wtorek, 15 lutego 2011

Szarlotka

Z okazji urodzin mało okrągłych mojego Mężczyzny upiekłam dla niego jedno z jego ulubionych ciast. Piekłam już je kilka dni wcześniej z przepisu znalezionego na ugotuj.to. Dziś jednak postanowiłam lekko zmodyfikować przepis, gdyż poprzednie ciasto wyszło nie tak dobre, jak być powinno. Wykorzystując więc swoją mizerną wiedzę cukierniczą skonstruowałam taki oto przepis:

Składniki:
  • 3 szklanki mąki (użyłam self-raising, więc nie musiałam dodawać proszku do pieczenia)
  • 1-2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 kostka masła (jeśli kostka waży 250g, to nie dodawaj śmietany, moje masło ważyło 200g, więc dodałam...)
  • 1 łyżka śmietany (szczerze mówiąc dodałam zamiast śmietany jogurt grecki naturalny, bo w ogóle nie używam w kuchni śmietany)
  • 1 cukier waniliowy (ponieważ akurat mi "wyszedł", to użyłam łyżeczkę esencji waniliowej i trzy łyżeczki cukru) 
  • 4 jajka
  • 1 szklanka cukru
  • słoik musu jabłkowego 

Sposób przygotowania:
Mąkę i masło posiekać na stolnicy albo w dużej misie, dodać żółtka, proszek do pieczenia i cukier waniliowy oraz, w razie potrzeby, śmietanę. Zagnieść tak, by przynajmniej 2/3 ciasta było połączone. Reszta może być sypka - i tak zrobimy z niej kruszonkę ;-)
Zagniecione ciasto (2/3) rozłożyć na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę, na to wyłożyć mus jabłkowy i ubitą z białek i cukru pianę. Wierzch posypać pozostałym ciastem (ja dodałam jeszcze troszkę cukru, żeby kruszonka była bardziej sypka). Piec w temperaturze ok. 120'C aż do zarumienienia się kruszonki.

I oto co wyjmujemy z piekarnika:
Kochani, po prostu palce lizać! Ale co ja będę się tu wychwalać... Upieczcie i sami spróbujcie ;-)

A chcecie wiedzieć, jak powstaje mój mus jabłkowy?
Otóż wybitnie nie lubię owoców z kompotu. A ugotowałam dwa kompoty jabłkowe w dwa dni pod rząd. Moja cała rodzina żłopie kompociki jak się patrzy, ale owocków też nie zjada. A szkoda było mi wyrzucić takie piękne jabłuszka. Postanowiłam więc włożyć je do słoika, na lepsze czasy. Może do naleśników mój większy Skarb by kiedyś zjadł? No ale jak je tak... po prostu kompotne wsadzić w słoiki? Wrzuciłam je więc do garnka, podsypałam cukrem, troszeczkę, na oko tylko, żeby mdłe nie były, może ze 2-3 łyżki i podlałam ociupineczką wody (no, może z pół szklanki). I na małym gazie pozwoliłam rozpaść się jabłuszkom. Pomogłam im trochę widelcem, bo ja z natury niecierpliwa jestem i mi się gotowanie dłużyło. Taką gorącą paćkę jabłkową z elementami upartych, nierozpadłych jabłek włożyłam do słoików i od razu zamknęłam, po czym postawiłam słoiki denkami do dołu, żeby zassały, a przez mogły dłużej stać czekając na litość z naszej strony.
Muszę tutaj podkreślić, że jakoś do jabłek serca nie mamy. Do tych przetworzonych, oczywiście, bo świeże wcinamy, jak królik marchewkę. I naprawdę to nie wiem na co liczyłam pakując te jabłka w słoiki, bo uczciwie się przyznam, że nie przepadałam (do dzisiaj) za szarlotkami. A jeśli czegoś nie lubię, to i nie piekę. Ale ta dzisiejsza, to mmm... 
Smacznego!

poniedziałek, 14 lutego 2011

Szybciutko

Dla znajomej, która urodziła córeczkę pod koniec stycznia...
 

A tę zrobiłam dla mojego Mężczyzny, który jutro będzie miał tyle lat ile ja :-)
 

niedziela, 13 lutego 2011

Co robię?

Ostatnio głównie szydełkuję kocyk dla maluszka, który ma się pojawić na świecie za około miesiąc. A ponieważ idzie wiosna, to chciałam, żeby kocyk był i ciepły i przewiewny jednocześnie. 
Początkowo miał to być koc dla znajomych, którzy w czerwcu się pobierają, ale jak zobaczyłam wzór, to uznałam, że bardziej podoba mi się na kocyk dla dziecka. Dzieciątko urodzi się siostrze znajomego, dla którego miał być koc, więc tak, czy inaczej, kocyk zostanie w rodzinie ;-)
Jestem dopiero w połowie robótki, ale chciałam się pochwalić tym, co oprócz czytania zajmuje mi ostatnio czas.

sobota, 12 lutego 2011

Przerwa...

w czytaniu i szydełkowaniu zaowocowała karteczką, którą zrobiłam dla dziecka mojej znajomej. Dziewczynka ma się urodzić za cztery tygodnie. 
I spojrzenie na szczegóły...

niedziela, 6 lutego 2011

Na wyzwanie

Tutaj poczytasz o zasadach wyzwania. Wyzwanie, a jakże, walentynkowe.

Koniec rozdawanki i mało udane kartki...

Dziś post z marudzeniem w tle.
Pod postem do mojej rozdawanki komentarz zostawiła tylko jedna osoba (Лисёна), więc ona dostanie to, co obiecałam. 
Tak mi się chciało robić kartki, gdy byłam w Polsce... A gdy dziś usiadłam do ich robienia, w mojej głowie była kompletna pustka. Żadnych pomysłów. Ale obiecałam sobie, że zacznę brać regularnie udział w wyzwaniach Scrapujących Polek, więc zmusiłam się i zrobiłam dwie. 
Tę zrobiłam jako pierwszą. Miało być z wyrazem "kocham" lub sformułowaniem "kocham cię" (niekoniecznie po polsku) i do minimum trzeba było ograniczyć kolor czerwony. A ponieważ ta kartka podoba mi się średnio, to wzięłam się za kolejną...
Ta kartka wg mojego Mężczyzny (muszę na Niego jakieś krótsze określenie do celów blogowych wymyślić) jest smutna, więc na wyzwanie wystawiłam pierwszą. 
Tak czy inaczej, obie kartki podobają mi się średnio. Bardzo średnio. I nie jestem z nich zadowolona. Będę miała jednak porównanie za jakiś czas, jakie kartki robiłam na wyzwania teraz, a jakie będę robiła w przyszłości. Mam nadzieję, że choć trochę się wprawię i w końcu moje karteczki będą równie piękne, co innych dziewczyn.
A w ogóle, to jestem zmęczona i nie mogę się przestawić po powrocie z Polski.

środa, 2 lutego 2011

Wakacyjne nie-odpoczywanie i powrót do literatury

Moje wakacje dobiegają końca. Wakacje od codzienności okraszone sporą dawką fizycznego bólu wywołanego przez "delikatne" masaże mające pomóc moim spiętym mięśniom oraz nafaszerowane różnego rodzaju tabletkami do ssania, syropami i witaminami, by pozbyć się paskudnego choróbska, które przypałętało się do mnie w dwa dni po przylocie do Polski. Wakacje wypełnione spotkaniami w bydgoskiej ich części - każdego dnia przynajmniej jedno zaplanowane wyjście i w części elbląskiej wypełnione po brzegi literaturą pchającą się w moje ręce z każdej niemalże strony.
A z tą literaturą, to ciekawa historia jest. Wtajemniczeni wiedzą, że z powodów pewnych, nie mogłam przez wiele miesięcy skupić się na czytaniu, przez co omijałam regały z książkami dosyć szerokim łukiem. Pod koniec zeszłego roku zobaczyłam jednak wywiad z panem o nazwisku Poniedziałek, który to promował wydanie swojej książki, a właściwie książki - wywiadu z nim. A ponieważ pan aktor jest jednym z tych, których na ekranie oglądać lubię, tym bardziej zainteresował mnie wywiad z nim i jego historia - jak to się stało, że został aktorem. 
Nie będę pisała o czym dokładnie jest książka, wspomnę tylko, że poruszone są w niej tematy, które mnie szczególnie interesowały: jak wygląda od zaplecza życie teatralnych artystów oraz świat widziany oczami geja, który jest osoba publiczną. Godna polecenia lektura.

Kolejna książka, którą polecam już po przeczytaniu zaledwie kilku stron (wstęp i dwie strony treści właściwej) to "Anglik w Paryżu". Nie będę pisała, o czym książka mówi, bo najzwyczajniej w świecie nie wiem. Ważne jest to, że przy każdej z przeczytanych stron parskałam śmiechem, co powodowało podejrzliwe przyglądanie się mnie przez współpasażerów w tramwaju.I już sam ten fakt powoduje, że chce mi się ową książkę czytać dalej.

Trzecią i ostatnią książką, o jakiej chcę dziś powiedzieć, to "Metro 2033". Zaczęłam czytać tę książkę chwilę po skończeniu "Wyjścia z cienia" z powodu potwornego głodu czytania i jednocześnie braku czegoś innego pod ręką. Kupiłam ją (i kolejną część o zaskakującym tytule "Metro 2034" ;-) ) na zamówienie mojego przebywającego w domu, a nie na wakacjach, Mężczyzny. Książki z działu, do którego nigdy nie zaglądam - fantastyka. A jednak wciągnęła mnie historia młodego chłopaka żyjącego, wraz z tysiącami innych ludzi w podziemiach moskiewskiego metra. Przeczytałam kilkadziesiąt stron i nie zamierzam na tym poprzestać. "Anglik w Paryżu" musi poczekać. Teraz przemierzam metro z Artemem...

A tak w ogóle, to kupiłam sobie parę drobiazgów do szydełkowania i robienia kartek i już nie mogę się doczekać, aż będę w domu mogła zacząć działać. Brakuje mi już robótek ręcznych :-)
Pozdrawiam.