Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

poniedziałek, 21 marca 2011

Dla pana

Ów pan uwielbia wędkować. Jest już w bardzo podeszłym wieku, więc kartka musiała być do niego stosowna. Mam nadzieję, że mi się udała.

 I jeszcze zdjęcie bez lampy błyskowej...

niedziela, 20 marca 2011

The Stitch & Craft Show

Zmęczenie ze mnie wyłazi, ale jestem bardzo zadowolona z wczorajszego wyjazdu. Ale po kolei...
By dotrzeć na autokar do Londynu musiałam podjechać na dworzec autobusem miejskim. Ten się spóźnił o około 10 minut, co spowodowało, że na połączenie do Londynu spóźniłam się o 3 minuty. Kierowca autokaru nie poczekał na mnie, oczywiście, bo niby skąd miał wiedzieć, czy w ogóle dotrę... Co prawda kierowcy National Express maja listę pasażerów, ale nie są zobowiązani, by czekać na kogoś, kto spóźnia się nawet o zaledwie 3 minuty.
Trochę podłamana sprawdziłam o której mam następny autokar. Był za niespełna dwie godziny. Postanowiłam poczekać, bo jakże mogłabym zrezygnować z takiej okazji, jaką było wczorajsze wydarzenie. Nie miałam pewności, czy kierowca mnie zabierze, bo powinnam była kupić bilet na ten kurs. Zapytałam w biurze sprzedaży, czy mogę kupić bilet, ale okazało się, że gdybym go kupiła, to zapłaciłabym ponad dwukrotnie więcej niż płaciłam rezerwując bilet przez internet kilka tygodni wcześniej. Postanowiłam jednak spróbować wyprosić u kierowcy, by zabrał mnie na nieważny, bo spóźniony, bilet. Udało się! Zanim jednak pojechałam w końcu do Londynu, musiałam zrobić coś z czasem, jaki mi został do podróży. Stać ponad godzinę na mrozie zupełnie mi się nie uśmiechało. Poszłam więc sobie na kawkę do jedynej zauważonej przeze mnie knajpki otwartej w sobotę o tej barbarzyńskiej porze (chwilę po ósmej rano). Kawka pyszna - cena mniej zadowalająca :-)
Dalej już takich przeszkód nie było. W Londynie słoneczko tak pięknie i mocno świeciło, że zaczęłam się gotować w kurtce i zazdrościłam ludziom leciutko ubranym, choć niektórzy raczej przesadzili wkładając na nogi japonki albo ubrani w koszulki na ramiączkach. Metro znów mnie rozczarowało. Po pierwsze District Line, którą musiałam się dostać do Kensington Olympia z Victoria Station to nie jeden pociąg, a dwa i musiałam się przesiadać. Napawało mnie to lekkim niepokojem, bo odnaleźć się w londyńskim metrze nie znając go kompletnie, to niezła sztuka. Jednak koniec języka za przewodnika, a Polaków spotkasz wszędzie ;-) Jakaś młoda Polka wskazała mi drogę, jak dostać się na odpowiednią platformę, by pojechać tam, gdzie chcę, a nie w przeciwnym kierunku. Po tym już trafiłam bez trudu. 
Gdy weszłam do centrum wystawienniczego od razu wiedziałam, że nie będzie łatwo zobaczyć wszystko, co chcę. Tłum był dziki i by się dopchać do jakiegokolwiek stoiska choć na odległość taką, by mieć jako taki dostęp wzrokowy, trzeba było mieć niezłą siłę i sporo chamstwa. Inaczej zbite grupy starszych pań wypychały coraz dalej od obiektu Twoich zainteresowań. Akurat przy samym wejściu stało stoisko z tanią wełną różnego rodzaju w ilości zabójczej, wokół której kłębiły się dziesiątki, jeśli nie setki pań. Przejście przez ten tłum, by dotrzeć do kolejnych stoisk - walka wręcz :D
Na tym piętrze rozstawione były rzędy stoisk ze wszystkim do haftów (głównie krzyżykowych), szycia i dziergania oraz do tworzenia biżuterii.
Przy tych tasiemkach po prostu zgłupiałam i ostatecznie nic nie kupiłam, czego przeokrutnie żałuję...
Piętro niżej, gdzie było najmniej stoisk,  były praktycznie same stoiska z wełną. Zaopatrzyłam się tam w niezwykle tanią i piękną wełnę akrylową w kolorze czerwonym w ilości 1kg.

Na tym piętrze była też "ciekawostka". Otóż na wielgaśnych drutach wydziergany był kawał "czegoś"... 
Na najwyższym piętrze był świat cardmakingu. I tam oszalałam. Spędziłam tam najwięcej czasu przeglądając cuda do tworzenia kartek, w cenach czasem nawet o połowę niższych niż w sklepach internetowych. Gdyby nie fakt, że byłam bardzo ograniczona finansowo, to wróciłabym do domu z trzy razy większym pakunkiem.
Właściwie nie potrafię opisać dokładnie, co tam widziałam, co można było kupić i co tam się działo, poza tłumami. Nadal jestem tą wyprawą zmęczona...
Po powrocie do domu czekała na mnie jeszcze jedna craftingowa niespodzianka. Dotarły zamówione kilkanaście dni temu czasopisma krzyżykowe. No i stęskniona rodzinka nie odstępowała mnie na krok.
Fajnie czasem tak gdzieś pojechać i wrócić, i czuć, że ktoś tęsknił  :-)

piątek, 18 marca 2011

digi-scrap.pl

Trudno, bym nie zwróciła uwagi i obojętnie przeszła obok okazji, jaką dają nam twórczynie pierwszego w Polsce sklepu z digi stemplami. Prosiły, by zamieścić na swoim blogu informację o ich inicjatywie, w zamian dając szanse na wygranie śliczności do tworzenia kartek. Informuję więc i zapraszam do nich po swoją szansę :-)
Digi Scrap
Losowanie 18 kwietnia.














Wiosna!

Deszczowo za oknem. Pogoda na pierwszy rzut oka jesienna. Mimo mżawki przeszłam się z moją córeczką na spacer. Nie pomyślałam, oczywiście, by wziąć ze sobą aparat fotograficzny. Dobrze, że współczesne telefony komórkowe posiadają (większość modeli) wbudowane aparaty...


Jakość zdjęć, jak na aparat z telefonu przystało, kiepska ;-) Widać na nich jednak, jak rozwija się wiosna. Uwielbiam takie widoki :-)

Szydełkowo

Znacie to uczucie, kiedy siadacie przed komputerem z zamiarem napisania posta, a w głowie macie echo większe niż w studni? No właśnie...
Dopadł mnie kolejny brak weny. Nie oznacza to, że brakuje mi pomysłów. Tych mam zatrzęsienie. Jednak przechodzę właśnie okres "wewnętrznego bleee" na myśl o jakimkolwiek działaniu twórczym. Co prawda robi się coś na szydełku, przegląda się cudze blogi i inne strony w poszukiwaniu inspiracji, ale żeby wziąć się np. za robienie kartek świątecznych, czy też urodzinowej kartki dla wujka, który świętował będzie pod koniec miesiąca, to to już nie bardzo. Zrzucam winę na pogodę, bo szaro i smutno na dworze. Ale po sobotnim wyjeździe mam nadzieję odzyskać chęci do pracy z papierem. 
W tym beznadziejnym czasie udało mi się zrobić sweterek dla mojej córki. Cieszyłam się, gdy go robiłam, a ona z radością przymierzała go, gdy chciałam sprawdzić ile jeszcze rzędów muszę dorobić w rękawkach. Lecz gdy tylko skończyłam tego cudaczka, moje dziecko zaczęło się zachowywać co najmniej dziwnie. Na widok owego sweterka zachowuje się jak poparzona. Gdy raz, podstępem, udało mi się jej go założyć, to po chwili zdjęła go z jękiem niezadowolenia. Czyżby ją gryzła wełna? Ale przecież mięciutka jest! Ech... Wypiorę jutro, to może zmięknie i stanie się milszy dla jej delikatnego ciałka i zechce założyć go choć na chwilę. 
Ów sweterek wygląda tak:
Obiecałam też, że jak uda mi się złapać moje dziecko w poprzednim, kwiatowym sweterku, to ją sfotografuję i też pokażę. A ponieważ mój zbój jest szybki jak perszing i trudno ją złapać w odpowiedniej pozie, a sama pozuje jak jej się podoba, to zdjęcie jest, jakie jest ;-)
Przodu, niestety, nie udało mi się wystarczająco dobrze sfotografować. Jest wiązany na dwa sznureczki (jeden już zdążył "się" zgubić) i o jeden rząd kwiatów krótszy. Całość wygląda trochę jak frak i idealnie pasuje charakterem do mojej złośnicy :-)
Na tapecie mam teraz jeszcze jedną robótkę szydełkową. Ma ktoś pomysł co to może być? Zaplanowałam sobie coś, co z tego wyjdzie, ale znając mój słomiany zapał, to w połowie mogę się zniechęcić. Jeśli jednak będziecie trzymać za mnie kciuki, to może uda mi się wykończyć tę robótkę według pierwotnego planu. 
Wszystkie pokazane dziś robótki szydełkowałam bez wzorów, tzn. wzory układałam sobie w głowie, zdarzało się, że i w trakcie robótki. Natomiast ze wzoru korzystam haftując. Jestem w trakcie jednobarwnego haftu, nazwijmy to, kobiecej głowy w kapeluszu. Spodobał mi się pewien wzór, który wykorzystywała do swojego haftu zainspirowana i poprosiłam ją o udostępnienie mi go. I już, już prawie zaczęłam go haftować, gdy przyjrzałam się dokładniej i dostrzegłam, że w tym wzorze są krzyżyki haftowane na pół kratki (nawet nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłam). A ja tego nigdy w życiu nie robiłam i nie mam pojęcia jak się do tego zabrać. Mam jednak niezastąpioną Mamę, która szperając w sieci znalazła bardzo podobne w stylu wzory do krzyżyków, jednak bez takich utrudnień, jak te małe krzyżyki. I oto zabrałam się za haftowanie pierwszego z serii obrazków. 

W miarę kontynuowania serii będę zamieszczała kolejne wzory. I oczywiście wykończone już obrazki :-)
I tak oto dobrnęłam do końca wypełniając echo w głowie planami na kolejne robótki.
Dobrej nocy :-)

czwartek, 10 marca 2011

Kolorowe kredki

Kupiłam je będąc w styczniu w Polsce i właściwie nie miałam okazji wypróbować. Kredki BIC Kids Aquacouleur można używać, jak zwykłe kredki, ale po pociągnięciu narysowanego nimi obrazka zwykłą wodą, rysunek staje się malunkiem. Efekt jest podobny do malowania akwarelami. Okazja ich wypróbowania nadarzyła się właśnie dziś. Dostałam kolejny numer zaprenumerowanego magazynu Let's get crafting, w którym jednym z dodatków są stemple. W dodatku stemple te wyjątkowo mi się podobają. Rzadko zdarza się, by do magazynów dołączane były naprawdę ciekawe stempelki, ale tym razem jestem zadowolona. Najbardziej spodobała mi się dziewczynka z kwiatami, którą postanowiłam pokolorować w.w. kredkami. Jak mi to wyszło? A tak:
Ostatni raz kolorowałam obrazki kredkami pewnie w czasach podstawówki. A i później nie miałam za bardzo okazji, by cokolwiek kolorować. Przyznam szczerze, że jestem zachwycona kredkami, a z obrazka jestem bardzo zadowolona. A skoro powstało takie cudo, to musiałam umieścić je na kartce...
Pora spać :-)
Dobranoc!

środa, 9 marca 2011

Dzisiaj będzie dużo zdjęć :-)

Zacznę od kartek. Nie robiłam ich już pewnie z miesiąc i brakowało mi tego. A ponieważ jakiś czas temu kupiłam jajeczka, to chciałam je jakoś świątecznie wykorzystać. Zobaczcie, co wykombinowałam:
A skoro wiosna zawitała, przynajmniej u mnie, to podzielę się z Wami moimi roślinkami :-)

Ta ślicznotka stoi u mnie w sypialni na stole. Uwielbiam chryzantemy. Mam nadzieję, że długo postoi, bo chłodno mamy w sypialni i warunki są akurat dla chryzantem.
To cudeńko stoi na oknie w małym, nowym pokoju. Kwitnie mi od 3 lat praktycznie bez przerwy. Jedne kwiatki opadają, kolejne się rozwijają... Najpiękniejszy kwiat, jaki kiedykolwiek dostałam. Skromny, a jednocześnie bardzo wytworny. Pamięta ktoś jego nazwę, bo wyleciała mi z głowy?

A to, moi mili, są truskaweczki :D Moje własne, parapetowe truskawki. Kupiłam taki maleńki zestaw do hodowli truskawek w domu, na oknie. I mam. Rozsadziłam sadzonki, które mi wyrosły (a rosły straaasznie długo) w odległościach mniejszych, niż kazano, o jakieś 10cm. Nie martwi mnie to jednak, bo jakoś nigdy nie postępowałam z roślinami tak, jak się powinno postępować, a większość z nich i tak rosła tak, jak powinna. Na przykład zeszłoroczne ziemniaki (było ich chyba łącznie 5) posadziłam w wiadrze :-) Pomidory w korytku balkonowym i miałam ich tyle, że nawet nie liczyłam. A słodziutkie były jak miód! Pycha.
W tym roku też mam pomidorki :-) Póki co ledwo wykiełkowały, ale już niedługo trzeba będzie je porozsadzać. Tym razem są w większym korytku. I inny gatunek niż w zeszłym roku. Planuję jeszcze zasiać paprykę na dniach. W zeszłym roku też miałam i odłożyłam sobie ich nasionka :-) Wszystko, oczywiście, w doniczkach, bo ogródka nie mam, niestety. Mój warzywniaczek okienny nie byłby pełen, gdybym nie miała szczypiorku :-) I mam, nawet dwa. Jeden zwykły, z nasionek, a drugi wyrósł mi z ząbku czosnku, więc go wsadziłam w ziemię. Wiecie jaka pyszna jest jajecznica z czosnkowym szczypiorkiem? Polecam!

poniedziałek, 7 marca 2011

Wracam

Jakiś czas mnie tu nie było... Tzn. bywałam, czytałam Wasze blogi, oglądałam nowe projekty i czerpałam inspiracje na moje kolejne prace. W międzyczasie próbowałam doprowadzić mieszkanie do porządku, bo przez ostatnie niespełna dwa tygodnie wyglądało, jakby tajfun jakiś przez nie przeszedł. Wpadłam na pomysł, by przenieść się z mniejszej sypialni do większej, jednocześnie pakując w owej małej wszystkie meble, które mnie irytują walając się po całym mieszkaniu. Przy okazji miały te meble stać w owej małej sypialni w taki sposób, by wyglądało ŁADNIE :-) Nie chciałam zrobić graciarni, a pokój, w którym mogłabym spokojnie rozłożyć się z moimi robótkami. Cóż... Rozłożyć się tutaj nie rozłożę ze względu na metraż, ale przynajmniej ciszę mam i spokój, gdy tego chcę i potrzebuję. I wszystkie moje "śmieci" robótkowe są w końcu w jednym pokoju, a nie w trzech.
Ale nie o tym miałam pisać. W wolnych od pracy chwilach nie siedziałam bezczynnie. Po pierwsze zrobiłam dla córki sweterek z elementów kwiatowych, bardzo kolorowy, jednak nie da się go pokazać na zdjęciu, jeśli nie jest on na właścicielce - taki dziwny mi się on zrobił. Czekam więc na odpowiedni moment, by uchwycić moje dzieło na moim dziecku. :-)
Po drugie sprułam zaczętą już swetrową robótkę dla mojego brzdąca, zaczynaną chyba 6 razy i każdym razem wg innego wzoru. Stwierdziłam, że to nie wzory mi nie odpowiadają, a wełna. Jeszcze nie wiem, co z niej zrobię, ale na pewno nie sweterek dla mojego malucha. Zaczęłam za to szydełkować sweterek z kolorowej włóczki akrylowej (70% akryl, 30% bawełna). Mięciutki będzie i przyjemny w dotyku, a nie jak ta paskudna wełna, którą poprułam - tfu! Już mam zrobione 2/3 plecków, a zaczęłam robić dziś popołudniu. Końcowy efekt, oczywiście, tu pokażę.
Po trzecie - popełniłam serwetkę. Chyba pierwszą w moim życiu. Z kordonka, którego kolor mi się podoba średnio. Bez wzoru, z głowy, bo chciałam coś prostego, co szybko wykończę (dwa popołudnia i gotowa). No i wyszła, jaka wyszła. Sami zobaczcie:
Zawijają jej się brzegi, ale trudno. I tak jest niezła, uważam, jak na mój serwetkowy debiut. W trakcie szydełkowania (między jednym rzędem, a kolejnym) szukałam w necie wzory na ładne serwetki. Kupiłam sobie, będąc w Polsce, magazyn z pięknymi wzorami na Wielkanocne ozdoby, m.in. serwetki z kurczaczkami i gdzieś mi ten magazyn w ferworze walki z przenosinami i malowaniem (nie wspomniałam, że małą sypialnię najpierw odmalowałam? Wybrałam super kolor. Super na pudełku. Trzeba było te garażowe ściany po malowaniu "super" farbą pokryć czymś ludzkim. Została biel z sufitu. Więc po trzech warstwach, własnoręcznie położonych, mam białe ściany w małym pokoju) wcięło. I nie mogę go znaleźć. I jestem zrozpaczona! (w związku z tym ogłoszenie: przyjmę każde czasopismo ze wzorami świątecznymi i na serwetki w formie papierowej. Moje oczy, niestety, elektronicznych wzorów nie tolerują, a wydruki z owych trudne są nierzadko do rozszyfrowania). Zostały mi jedynie te wzory, które znalazłam w sieci... Może wkrótce się trochę pomęczę z tymi rozmazanymi wzorami.
Po czwarte: WYGRAŁAM CANDY!!! Pierwszy raz w życiu wygrałam candy. I to jakie cudne! Wygrałam kolczyki u Joli - korzystam ze zdjęcia z Jej bloga, bo jeszcze kolczyków nie dostałam. Ale już się na nie cieszę :-)
Czy o czymś jeszcze chciałam napisać? Ach! Tak, prawie bym zapomniała... Miałam dziś zacząć haftować obrazek wg wzoru, który dostałam od cudownej zainspirowanej, ale okazało się, że mi czarna mulina "wyszła". Jutro jadę przy okazji koniecznej wizyty w mieście zaopatrzyć się w stosowną ilość owych motków. Już kiedyś pisałam, że nie lubię wizyt w mieście jeśli nie mam przynajmniej kilku spraw tam do załatwienia? No, to do tej jednej zaplanowanej sprawy dołączam zapotrzebowanie na mulinkę. Pilne zapotrzebowanie, bo paluszki mnie świerzbią na krzyżyki :-)
A na koniec się Wam pochwalę czymś, co do mnie jeszcze nie do końca dociera...
Ja tam będę!!! Będę chodziła między stoiskami i... pewnie będę wyglądała jak głupek, z otwartą buzią z zachwytu i oczami wybałuszonymi, żeby tylko wszystko dokładnie dojrzeć... Próbuję się zapisać na sesje z mistrzami cardmakingu, ale coś strona z rezerwacją mi ostatnio nie działała. Zazdrościcie mi? :-) Ja sobie strasznie zazdroszczę :D:D:D