Z okazji urodzin mało okrągłych mojego Mężczyzny upiekłam dla niego jedno z jego ulubionych ciast. Piekłam już je kilka dni wcześniej z przepisu znalezionego na ugotuj.to. Dziś jednak postanowiłam lekko zmodyfikować przepis, gdyż poprzednie ciasto wyszło nie tak dobre, jak być powinno. Wykorzystując więc swoją mizerną wiedzę cukierniczą skonstruowałam taki oto przepis:
Składniki:
- 3 szklanki mąki (użyłam self-raising, więc nie musiałam dodawać proszku do pieczenia)
- 1-2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 kostka masła (jeśli kostka waży 250g, to nie dodawaj śmietany, moje masło ważyło 200g, więc dodałam...)
- 1 łyżka śmietany (szczerze mówiąc dodałam zamiast śmietany jogurt grecki naturalny, bo w ogóle nie używam w kuchni śmietany)
- 1 cukier waniliowy (ponieważ akurat mi "wyszedł", to użyłam łyżeczkę esencji waniliowej i trzy łyżeczki cukru)
- 4 jajka
- 1 szklanka cukru
- słoik musu jabłkowego
Sposób przygotowania:
Mąkę i masło posiekać na stolnicy albo w dużej misie, dodać żółtka, proszek do pieczenia i cukier waniliowy oraz, w razie potrzeby, śmietanę. Zagnieść tak, by przynajmniej 2/3 ciasta było połączone. Reszta może być sypka - i tak zrobimy z niej kruszonkę ;-)
Zagniecione ciasto (2/3) rozłożyć na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę, na to wyłożyć mus jabłkowy i ubitą z białek i cukru pianę. Wierzch posypać pozostałym ciastem (ja dodałam jeszcze troszkę cukru, żeby kruszonka była bardziej sypka). Piec w temperaturze ok. 120'C aż do zarumienienia się kruszonki.
I oto co wyjmujemy z piekarnika:
Kochani, po prostu palce lizać! Ale co ja będę się tu wychwalać... Upieczcie i sami spróbujcie ;-)
A chcecie wiedzieć, jak powstaje mój mus jabłkowy?
Otóż wybitnie nie lubię owoców z kompotu. A ugotowałam dwa kompoty jabłkowe w dwa dni pod rząd. Moja cała rodzina żłopie kompociki jak się patrzy, ale owocków też nie zjada. A szkoda było mi wyrzucić takie piękne jabłuszka. Postanowiłam więc włożyć je do słoika, na lepsze czasy. Może do naleśników mój większy Skarb by kiedyś zjadł? No ale jak je tak... po prostu kompotne wsadzić w słoiki? Wrzuciłam je więc do garnka, podsypałam cukrem, troszeczkę, na oko tylko, żeby mdłe nie były, może ze 2-3 łyżki i podlałam ociupineczką wody (no, może z pół szklanki). I na małym gazie pozwoliłam rozpaść się jabłuszkom. Pomogłam im trochę widelcem, bo ja z natury niecierpliwa jestem i mi się gotowanie dłużyło. Taką gorącą paćkę jabłkową z elementami upartych, nierozpadłych jabłek włożyłam do słoików i od razu zamknęłam, po czym postawiłam słoiki denkami do dołu, żeby zassały, a przez mogły dłużej stać czekając na litość z naszej strony.
Muszę tutaj podkreślić, że jakoś do jabłek serca nie mamy. Do tych przetworzonych, oczywiście, bo świeże wcinamy, jak królik marchewkę. I naprawdę to nie wiem na co liczyłam pakując te jabłka w słoiki, bo uczciwie się przyznam, że nie przepadałam (do dzisiaj) za szarlotkami. A jeśli czegoś nie lubię, to i nie piekę. Ale ta dzisiejsza, to mmm...
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz