Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

niedziela, 17 kwietnia 2011

Spacerek

Jak na niedzielę przystało, całą rodziną (tzn. Córka i ja, bo Tata Córki w pracy - niestety) wybrałyśmy się na spacer. A właściwie, to celem spaceru miało być wymęczenie mojego dziecka, które ostatnio baaardzo niechętnie sypia i lubi sobie np. zasnąć dopiero o północy, zamiast, jak każde porządne dziecko w jej wieku, około godziny dwudziestej. Zmęczona jestem tym jej niesypianiem, więc postanowiłam ją wymęczyć. W planach był plac zabaw, ale po dłuższym przemyśleniu uznałam, że to owszem, zmęczy ją, ale tylko na chwilę. Nawet po ponadgodzinnych pobytach na placu zabaw, potrafiła jeszcze siedzieć dosyć długo wieczorem. Wolałam więc nie ryzykować, że moje zmęczenie (Panna Maria w głębokim poważaniu ma bezpieczeństwo zabawy, więc muszę za nią biegać i zdejmować ją z tych miejsc, w które nie powinna się pakować) pójdzie na marne. Wymyśliłam spacer. Ale nie taki zwyczajny, jak zawsze. Spacer po terenie nierównym i ciężkim dla małych dzieci. NASZ PARK!
Nasz park (Highwoods Country Park - jak ktoś chce, to może sobie o nim poszukać info w sieci) jest wielki. Jak dla mnie jest wręcz gigantyczny, bo w Polsce nie widziałam takich dużych parków, choć pewnie jakieś są. Jest trochę polan, ale głównie to lasy, jakiś strumyczek, jeziorko... A wszystko to położone na terenie, którego z pewnością nizinnym nazwać nie można. Przynajmniej trzy razy właziłyśmy pod górki, w połowie których ja się zasapałam (no, ale ja to gruba ryba jestem :D )
No, ale dość gadania... Popatrzcie sobie na to, co widziałyśmy po drodze.
Niektóre zdjęcia zrobione były pod słońce, dlatego na nich zieleń jest jakby wyblakła. W rzeczywistości praktycznie wszystko, i trawa, i liście, jest tak zielone, że aż prawie nienaturalnie. Piękne widoki...
A teraz spacer mojego dziecka chronologicznie:
Panna Maria ucieka mamie. A właściwie podziwia przyrodę raz po raz odwracając się i machając mamie przy okazji sprawdzając, czy ta jeszcze się nie zgubiła.
Tutaj mama dorównuje kroku swej córce. Dziecko zaczyna się co jakiś czas zatrzymywać, a jesteśmy dopiero w 1/3 drogi.
Chwilkę po poprzednim zdjęciu nogi Panny Marii odmawiają jej posłuszeństwa. Dziewczynka buntuje się i odmawia dalszego marszu. Mama niewzruszona proponuje dziecku picie, co powoduje nagły, acz chwilowy przypływ energii u dziecka. Od połowy drogi mama nie miała już możliwości fotografowania swej córki, ani też przyrody, gdyż zajęta była albo delikatnym popychaniem swej pociechy, by ta zechciała iść, albo niesieniem dziecka na tak zwanego barana, albo na rękach, bo baran córce nie wygodnym był. Po wyjściu z parku dziecko zostało zdjęte z wymęczonych ramion matczynych i próbowało matce uciekać, co skończyło się bolesnym, choć raczej niegroźnym upadkiem dziecka. Płacz był słyszany na pewno w sporej okolicy. Po powrocie do domu mama pewna, że dziecko za moment padnie i zaśnie snem aniołka, podała dziecku kolację. Po czym dziecko zażądało farbek...
Ręce mi opadły, jak zaczęła wołać te farbki. Pomalowała dwie karki i padła jak kawka :D 
I tak oto mój genialny plan poskutkował. Szkoda tylko, że ja jestem równie padnięta jak moje dziecko i sama chętnie bym się spać położyła. Ale szkoda czasu na sen. Trzeba go wykorzystać, póki dziecko śpi. Nie wiadomo kiedy się obudzi. ;-)

1 komentarz:

Ewa pisze...

Powiem Ci na pocieszenie, że ja i moje Sroczki działałyśmy dzisiaj podobnie, tyle że na placu zabaw ;) Miałam wielką nadzieję, że obie padną, a już w najgorszym wypadku, że młodsza padnie w samochodzie w drodze powrotnej od dziadków - ale gdzie tam ;) Musiały jeszcze zaliczyć wieczorne Polek rozmowy, choć usnęły i tak dość szybko :)) Pozdrawiam i lecę do prasowania ;))