Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

środa, 12 stycznia 2011

Klops

W zamyśle miała być torebka. Oryginalna, jedyna taka na świecie. I się robiła jakiś czas. Igiełka latała, aż furczało, do czasu miesięcznego wyjazdu wakacyjnego. Po powrocie nie miałam już ochoty zabierać się za coś, co straciło dla mnie jakoś sens. Uznałam jednak, że głupio tak zostawiać zrobiony w ponad połowie obrazek. I jakikolwiek by nie był, coś się z niego zrobi. Może niekoniecznie już torebkę (bo mi się przez pół roku niespełna na świat spojrzenie zmieniło), ale coś w miarę użytecznego.
Z ilością błędów niezliczoną, z kolorami zupełnie odbiegającymi od oryginalnego wzoru, powstało coś, co mnie się nawet całkiem podoba. Ale sobie wymyśliłam, że owo coś będzie się lepiej prezentować na ciemnym tle niż pozostawione tak bez tła... Wzięłam więc czarną mulinkę i wypełniać tło zaczęłam. I się mulina, paskuda, skończyła. No wiedziałam, że mi jej zabraknie, ale miałam nadzieję na jakieś cudowne rozmnożenie, albo może przyokazyjne dokupienie podczas wizyty w mieście. Nie stało się. Jadę więc jutro z konieczności do miasta w celu zakupienia muliny. 
Nie lubię takich jednocelowych wyjazdów do miasta, bo to cała wyprawa jest. Dziecko trzeba ubrać, wyszykować, na wszelki wypadek ciuchy i pieluchy na zmianę zabrać, jakieś jedzenie na drogę dla malucha... No i siebie też trzeba jakoś oddresować. Jakoś nie mogę się nauczyć by biegać po High Street w "luźnych" ciuchach, mimo, iż naprawdę nie wyglądałabym w tłumie tam goszczącym dziwnie ani oryginalnie. No i wózek, z którym jeszcze się rzadko rozstaję, gdy sama z pociechą wybieram się dalej niż na spacer. Raz się wybrałam bez wózka i to akurat na wyprzedaże. Horror, to mało powiedziane. Moje dziecko uznało, że zabawnie jest uciekać mamie pomiędzy stojakami z ciuchami w Marks&Spencer, gdy mama zaopatrzona w siatkę na kółkach (taka na stelażu na zakupy, w Polsce jeszcze dosyć mało popularna, w UK robi furorę - i słusznie, bo dźwigać nie trzeba) i jakieś łachy upolowane próbuje się przedostać między tymi wieszakami. Tak sobie myślę, że chyba rzeczywiście mogłam zabawnie wyglądać dla mojego dziecka... No nic. Błędu nie powtórzę i na zakupy z wózkiem będę jeździć póki się da.
A wracając do mojego obrazka, z założenia będącego przodem torebki, to ja się Wam pochwalę tym nieskończonym. Bo jak się tak zastanowię, to możliwe jest, że nie zmobilizuję się do wyjazdu do miasta i znów obrazek zostanie porzucony na pół roku. A tak, skoro już Wam pokażę, to głupio będzie nie dokończyć i nie pokazać już skończonego w ramce (bo zdecydowałam, że przód torebki w ramkę oprawię, a tyłu nie będzie wcale, O!), prawda?
No to patrzcie...
Jak zwykle kolory zupełnie nieodzwierciedlone na zdjęciu, ale cóż... Cecha zdjęć robionych nocą przez niskiej klasy aparat.
No to idę spać, bo trzeba wstać rano i jechać po tę mulinę paskudną...

1 komentarz:

lukrowa_na pisze...

Przepiękne kwiaty:) I już teraz nie masz wyjścia, musisz haftowac, żebym ja mogła tu zaglądac, zachwycac sie i głupio uśmiechac do monitora:):D Pozdrawiam:*